Od kilku dni jestem już w Bergen. Nie było mnie dwa miesiące. Wiosna już wkroczyła do tego deszczowego miasta,ale o wiele bardziej nieśmiało niż w Polsce. Generalnie temperatura nie przekracza 10-12 stopni i ciągle pada. Wczorajszy dzień był w Norwegii wolny, wiec postanowiliśmy skorzystać z przerwy w deszczu i wybraliśmy się na mały, okoliczny rekonesans. Mniej więcej 60 km za Bergen, trochę w górę zaskoczył nas widok nędzy i rozpaczy za wiosną. Gołe drzewa, połacie topniejącego śniegu i szaro-bury krajobraz. Miejscowość ta nazywa się Eikedalen i gdybym tam mieszkała, dostałabym depresji. Zaledwie jakieś 10 km dalej i niżej oczy nasze ucieszyła już nieśmiała zieleń a następnie piękne owocowe drzewa obsypane kwiatami. Kolejna miejscowość to Norheimsund. Pięknie i malowniczo położone miasteczko. Ta miejscowość z sadami owocowymi ( no cóż, z Polskimi sadownikami raczej konkurować nie mogą ) bardzo mnie zauroczyła. Pokrążyliśmy troszkę po okolicy, napotkaliśmy nawet mini plażę sąsiadującą z cmentarzem ( a jak :)) i z uwagi na deszcz i burczący brzuch pojechaliśmy z powrotem. Mimo umierającej baterii ( co u mnie ostatnio jest standardem ), udało mi się trochę udokumentować naszą wycieczkę :)
A zaczęło się od deszczu :)
|
Przepiękny dach. Takich dachów w tej miejscowości widzieliśmy kilka. Robią niesamowite wrażenie. |
A to już Bergen i ogromny, norweski wycieczkowiec Norwegian Star