poniedziałek, 29 listopada 2010

I nastała biel...

Spadł śnieg. Niestety. Spadł i sparaliżował miasto :)  Kiedyś to byłą czysta radość, teraz kłopoty. Sama dziś na własne oczy widziałam stłuczkę. A ja w ten wielki śnieg oddałam do serwisu rower hehe. Pan w sklepie rowerowym popatrzył na niego z wcale niekrytym  obrzydzeniem. Wyglądał wśród tych cudownie nowych i bajeranckich rowerów jak żul spod monopolowego na Traugutta :) Nie pan, mój rower :) Ale ja nie chcę wymuskanego cacuszka, ja chcę rower z duszą i będę mieć "choćby (.......) stanął"  (jakby powiedział Artur :)) Zrobię jej fejs lifting i będzie piękna ( bo to w zasadzie ona, będzie się zwała Betty, Betty po przejściach ). Jutro ją odbiorę. 




Tymczasem kilka fotek z dzisiejszego wieczoru.





sobota, 27 listopada 2010

Nowe poszukiwania

Długo nic nie pisałam, ale nie było czasu i jakoś chęci  :) Dni krótkie i jakieś lenistwo mnie dopadło :) Ale... no właśnie. Nie byłabym sobą, gdybym nie znalazła sobie jakiegoś celu lub jakiejś rzeczy, którą nagle muszę mieć. Taką rzeczą do której nagle zapałałam wielką chęcią został holenderski rower. Czystej krwi holender ! :) Już od jakiegoś czasu myślałam o takowym z racji tego, że mój górski rowerek nie należy do zabójczo wygodnych i po mniej więcej 30 km dostaję skurczy w okolicach karku. Dalsza wycieczka rowerowa nie należy już do przyjemnych doznań. Po za tym, czy na sportowy rower można ubrać romantyczną spódnicę z falbanami i balerinki ? A ja ostatnio miałam taką wizję, jak jadę dumnie na swoim cudnym rowerze, z rozwianym włosem i powiewająca na wietrze falbaniastą spódnicą :P Ech, na te efekty jeszcze poczekam, natomiast miałam ostatnio przyjemność przejechać się holendrem Agi i w zasadzie to zdecydowało o tym, że zapragnęłam zostać właścicielką stylowego roweru. Rozpoczęłam wiec poszukiwania, głównie na Allegro.pl.  Wynikiem tego było 20 rowerów "obserwowanych" i cieknąca ślinka :) Aż tu nagle, po kilku dniach poszukiwań, dowiedziałam się, że jedna przesympatyczna osoba imieniem Sabina chce się pozbyć cuda holenderskiej firmy rowerowej Batavus !!! Zrobiłyśmy więc deal  :) Starym sposobem interesów ( w Polsce) towar za trunek wyskokowy   :) I tak oto dzisiaj przywiozłam do domu owoc moich  ( krótkich, ale udanych) poszukiwań.  Sabina- dziękuję !!!! Rower będzie systematycznie dopieszczany, wyregulowany i wygłaskany. Już w poniedziałek wybieram się do sklepu z akcesoriami do rowerów holenderskich po pierwsze  zakupy, i jak ta okropna aura choć troszkę pozwoli, udam się na pierwszą wycieczkę :)


A to zdjęcie przed  wycieczką do rowerowego  " sklepu kosmetycznego" :)



 Po dokonaniu zakupów wrzucę zdjęcia po tuningu :) 

Aktualizacja 10.12.2010
Rower w końcu po tyg. odebrałam. niestety okazało się, że nie mają do niego błotników, więc nie zostały jeszcze wymienione. Poczeka więc na pełny lifting i dopiero go przedstawię :))) Moją Betty :)

niedziela, 21 listopada 2010

Szaro-buro-kolorowo

Późna jesień potrafi być smutna, zimna i ponura. Ale przecież można znaleźć też plusy okresu listopadowego. Gdy się robi za oknem ciemno i zimno, bardziej docenia się ciepłą kanapę, częściej sięgamy po książki, ciepła herbata smakuję cudownie. Ja bardzo lubię listopad. Uważam, że jego mroczność jest urzekająca. Poranki są ciche, wilgotne i rześkie. Tak jak ten dzisiejszy. Gdy podniosłam oko, za oknem było jeszcze szarawo, ale mgła mnie nie zawiodła. Wskoczyłam więc w ciepłe ciuchy, założyłam czapkę z pomponem, wyprowadziłam z szopy rumaka Agi i go dosiadłam. Oczywiście z przewieszonym przez ramię aparatem. Popędziłam przez puste i zamglone uliczki do Parku Grabiszyńskiego. Lubię ten park. Jest stary i malowniczy a mgła , która go spowijała nadawała mu jedyny w swoim rodzaju klimat. Czułam się jak zaczarowana. Co chwilę zsiadałam z roweru by pstryknąć fotkę po czym wsiadałam i jechałam dalej napawając się zapachem i widokami. Co jakiś czas spotykałam "biegnącego po zdrowie" lub wyprowadzającego psa, ale i tak większość uliczek parkowych była pusta.  A to kilka fotografii :) Może odnajdziecie tam trochę barw, bo przecież ten listopad trochę kolorowy jest :)









Wyskok na miasto

Wczoraj tak jak wcześniej zapowiadałam wybrałam się na spacer po mieście. Pogodna nawet dopisała. Towarzystwo i humory też. Towarzyszkami mymi były początkowo Aga, następnie dołączyła do nas Justyna. Fajnie było się poszwędać się tu i tam, pogadać pośmiać się. Po zrobieniu kilku kilometrów po mieście zastanawiając się co dziś zjemy ;) doszłyśmy (po burzliwych debatach ) do wniosku, że idziemy na słynne tosty " U Witka". Niestety muszę powiedzieć z bólem serca, że albo już mi takie specjały nie smakują, albo tosty się po prostu jakościowo pogorszyły. 

Oczywiście nie omieszkałam zrobić kilka fotek małym facetom w czapkach. Zostały uwiecznione :

Krasnal Imprezowicz z wyspy słodowej :)


Krasnale Syzyfki z ul. Świdnickiej :)






Śpiewające Krasnale z ul. Oławskiej (  występują pod kwiaciarnią)


 Oraz Krasnal Pracz piorący swe skarpetki w Odrze przy Ostrowie Tumskim.




 Z ciekawostek wypatrzonych w mieście :)







Po wspaniałym spacerku postanowiłyśmy upiec ciasto czekoladowe u Agi. Wyszły wyśmienite, cudownie czekoladowe i pycha. Dodałyśmy do niego lody z polewą... pyyychota






Wieczorem nad Wrocław nadciągnęła gęsta mgła. Uwielbiam mgielne klimaty.








Postanowiłam więc rano skoro świt wybrać się na zdjęcia porannej mgły w Parku Grabiszyńskim.  Ale o tym już w kolejnym poście :)

piątek, 19 listopada 2010

Natchnienie kulinarne

Od jakiegoś czasu mam dwie lewe ręce do gotowania. No może nie zupełnie dwie lewe, ale dwie leniwe :) Zawsze miałam ciągotki kulinarne i lubiłam coś pichcić, ale ostatnio odkryłam, jak to dobrze być po tej drugiej stronie. Być karmionym znaczy się :) Od kilku dni jednak coś za mną chodziło. Nie potrafiłam tego sprecyzować, ale po kilku marnych kanapkach w pracy doszłam do wniosku, że pieczywo, które ostatnio w siebie "wciskam" jest strasznie marnej jakości. Wpadłam więc na pomysł, że sama upiekę sobie chleb:) Otworzyłam wiec kilka blogów kulinarnych i po zapoznaniu się z nimi udałam się w kierunku marketu :) Zakupiłam potrzebne składniki i do dzieła.  Z uwagi na to, że nie mam jeszcze wyhodowanego własnego zakwasu upiekłam chleb z drożdżami. Pieniński z orkiszem. Troszkę się pociapałam z ciastem, nawet sprytnie go wyrobiłam, poczekałam, aż dwa razy wyrośnie i ... upiekłam :) Kubki smakowe szalały już od samego zapachu, który wydobywał się z piekarnika. Po godzinie pieczenia skórka zrobiła się rumiana i chrupiąca :)


Oczywiście nie wytrzymałam zaleceń przepisu i chleb nie poczekał w piekarniku 15 min :) Jeszcze gorący wylądował na ściereczce wśród gromkich pokrzykiwań domowników, których ślinianki zaczęły nagle intensywnie pracować :) Ledwie udało mi się go sfotografować :)



Następnie w ciągu 5 min wszyscy chrupali ciepłe kromale, grube na dwa centymetry, posmarowane finezyjnie świeżutkim masełkiem i miodem... Niebo w gębuli proszę państwa, niebo w gębuli. Rzecz prosta niesłychanie a smaczna jak mmmmmm !!!




Polecam upiec sobie swój własny chlebek, bo żaden kupny, nawet z najlepszej piekarni nie smakuje tak  jak wyrób rąk własnych. No i zapach w domu pieczonego chleba jest czymś niepowtarzalnym :) Sama już robię zakwas i następny chlebek powstanie prawdopodobnie w poniedziałek. Mam już zamówienie od brata mego na dwa bochenki. Przyjedzie, pokarzę mu i sam będzie piekł, to się nauczy :)


 A jutro, jak pogoda pozwoli udaję się na poszukiwania małych facetów w czapkach w towarzystwie mej osobistej przyjaciółki Agi :)

środa, 17 listopada 2010

Krótki wyskok do Chorwacji

Tak dzisiaj zatęskniłam za wakacjami, że postanowiłam przypomnieć sobie ciepłe dni. Wpadłam na folder ze zdjęciami z mojej wycieczki do Chorwacji i postanowiłam się nimi podzielić. Za oknem pogoda dość mało interesująca więc fajnie będzie popatrzeć choćby na tą słoneczną krainę. Chorwacja wywarła na mnie wielkie wrażenie. Wakacje spędziłam w Dalmacji Południowej w małej wiosce rybackiej i wdzięcznej nazwie Drasnice :) Wioseczka była niezwykle urocza, bo turystów tam jak na lekarstwo.  Miała piękne dzikie plaże, co niezwykle mnie cieszyło. Woda była cudownie ciepła, czysta i słona. Pływanie w niej i nurkowanie to czysta rozkosz :) Szczególnie rano gdy żerowały ryby, widoki były wspaniałe :) A to kilka widokówek :)



 Codziennie chodząc na plażę polowałam na nowe dojrzałe figi :) Mniami Łapki się po nich kleiły i czasem trzeba był się wspinać po kamieniach by dorwać bardziej dojrzałe, i okazałe egzemplarze, ale pokusa była wielka :) Ech co ja bym dała, żeby teraz tam się znaleźć...




Zachody słońca przy złotym kuflu piwa Karlovacko to coś co mile wspominam :) 
Poniżej widok z kafejki na plaży.






Po drodze do do miejsca wypoczynku zwiedziłam jeszcze Jeziora Plitvickie pełne pięknych kaskad wodnych i zielonych zakątków. Magiczne miejsce...










Warto też odwiedzić słynny Dubrovnik. Co prawda miałam kawałek drogi do Dubrovnika, ale samochodem można dość sprawnie pokonać ten dystans. Trzeba jednak pamiętać, że żeby dostać się do tegoż miasta, należy przekroczyć bośniacką granicę i przejechać ok. 10 km pas wybrzeża należący do Bośni. A tu kilka fotek z samego serca Dubrovnika :) Z uwagi na ogromny skwar tego dnia odpuściłam sobie wspinanie się po murach obronnych. I tak miałam wrażenie chodząc po bruku, że piekę się jak gęś w piekarniku :)











Obiecałam sobie , że niedługo tam wrócę, kto wie, może w przyszłym roku na wakacje :) W każdym razie zakochałam się w Chorwacji bo jest piękna, przystępna, ciepła i co najważniejsze cywilizowana !

Ech... a za oknem...